Odkąd pamiętam, chciałam pojechać do Lizbony. Pierwszy raz zobaczyłam ją na zdjęciu w książce do historii sztuki, kiedy miałam jakieś siedemnaście lat. Odtąd była jednym z tych miejsc, z których latami ogląda się zdjęcia w nadziei, że może kiedyś się uda i los nas tam zaniesie. No i się udało.
Posty o Lizbonie będą się pojawiały co jakiś czas, (albo już się pojawiły), tymczasem dziś krótka fotorelacja z Alfamy, najstarszej dzielnicy miasta.
Wszystkiemu winna jest oczywiście Frances Mayes, która w "Roku w podróży" napisała, że żałuje, że nie zamieszkała w tej dzielnicy, a ja wzięłam to sobie do serca, nie zważając na to, że skoro nie zamieszkała, to niekoniecznie musi znać wszystkie wiążące się z tym miejscem atrakcje :)
Zalety wiązały się z tym, że wszystko było blisko - katedra, zamek, najładniejsze punkty widokowe. Po samej dzielnicy też warto się powłóczyć. (Podobno koniecznie trzeba się tam zgubić, o co było bardzo łatwo, jeśli szłam do jakiegoś celu z mapą w ręku, za to, kiedy kusiłam los włócząc się bez celu, zawsze jakoś trafiałam w znajome miejsca). Po zakończonym zwiedzaniu nie martwiliśmy się, że teraz trzeba drałować do hotelu, albo, o zgrozo, jechać tam tramwajem. Blisko było też na stację kolejową Santa Apolonia.
Poza tym, hostel kosztował grosze. Ostatni raz za takie pieniądze spałam w Bystrzycy Kłodzkiej.
Ale nie byłoby normalnie, gdyby nie było też wad. Było takie, na przykład, fado, którego słuchaliśmy co noc, bynajmniej nie dobrowolnie :) Miejsca z fado są, na Alfamie, na każdym kroku, więc ciężko było mi sobie wyobrazić zmianę hotelu inną, niż z deszczu pod rynnę. Przed wyjazdem zastanawiałam się, czy odbębnić ten obowiązkowy punkt, bo nie jestem specjalnie muzyczna, a posłuchać by wypadało. I tak problem rozwiązał się sam :)
Poza tym, spotkała mnie też inna przygoda. Mianowicie, pierwszy raz w życiu widziałam karalucha. Nie mam o to pretensji do hostelu, bo był czysty jak łza, a wiem, że nie sposób w historycznych budynkach pozatykać wszystkich dziur. I obawiam się, że to może się to zdarzyć w większości hoteli na Alfamie. Ja to potraktowałam w kategoriach atrakcji, ale jeśli ktoś się boi, niech wybierze coś w jakiejś nowszej dzielnicy. Nie wiem, czy to jest powszechne, czy wyjątkowe, nie słyszałam jakoś, żeby ktoś inny się skarżył, mimo że Polaków mieszkało tam mnóstwo, i zawsze rozmawialiśmy przy śniadaniu.
Hostel nazywał się Beira Mar, zapłaciłam tylko 105 euro za 3 noclegi dla dwóch osób, w pokoju była łazienka. Był bardzo ładny, można było skorzystać z komputera. Obsługa była fantastyczna, śniadanie przyzwoite. Lokalizacja świetna. Miejsce raczej dla sprawnych osób, bo ma mnóstwo bardzo stromych schodów. Lubiącym muzykę nocnym markom zdecydowanie polecam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz