środa, 7 października 2015

Porto - fotoopowieść


Niektórzy twierdzą, że Porto to najpiękniejsze miasto Portugalii, piękniejsze nawet od stolicy - Lizbony. Po mojej wycieczce do obu miast też znalazłam się w tej grupie.
Niektóre miejsca w Porto  bardziej przypominają Ulicę Pokątną z Harry'ego Pottera, niż rzeczywiste, "ludzkie" miasto. Ta myśl nasunęła mi się od razu, pierwszego wieczoru. Nazajutrz, przy śniadaniu, usłyszałam, że J.K. Rowling naprawdę inspirowała się miastem. Mieszkała w nim, kiedy pisała jedną z książek o małym czarodzieju. Przemierzając ciasne uliczki Porto i napotykając studentów w czarnych pelerynach, nie raz można się o tym przekonać. 


Porto jest zwarte i kompaktowe, przyjemnie się po nim chodzi. Łatwo się zwiedza nawet bez mapy, chodząc intuicyjnie od zabytku do zabytku. Ja po prostu szłam tam, gdzie mi się podobało, i zawsze trafiałam tam, gdzie chciałam. Mapkę wyciągałam rzadko, i to głównie poza ścisłym centrum.  


Najważniejsze zabytki zdają się same przywoływać do siebie, bo są widoczne z daleka. Miasto jest położone na wzgórzach, ale, mimo przymusu chodzenia ciągle pod górkę i z górki, w ogóle mnie nie zmęczyło. Widoczne z daleka kościoły, położone na szczytach pagórków, ułatwiają orientację. 



Porto jest jak wesołe miasteczko, zapewnia paradę atrakcji wszelkiego możliwego typu. Są magiczne wręcz kościoły, kolejki linowe, zapierające dech w piersiach widoki, i - last but not least - wino. 

Ale od początku. 


Pierwszego wieczoru poszliśmy prosto do katedry, bo było już późno, a ta była otwarta do siódmej. Po drodze zboczyliśmy do św. Ildefonsa, bo ukazał się nam znienacka po lewej stronie, i nie dało się go ominąć. 


Prześliczna romańska katedra stoi na placu, z którego rozpościera się piękny widok. 


Zeszliśmy stamtąd zapętlonymi uliczkami nieco podejrzanej dzielnicy, po drodze zauważając, że po zmroku lepiej będzie się tam nie zapuszczać. Ta część miasta jest zaniedbana, niektóre domy są po prostu w ruinie. Jednak podobało mi się tu bardziej niż na Alfamie w Lizbonie, świeżo odmalowanej i turystycznej. Było jakoś tak prawdziwiej. 


Stamtąd doszliśmy do zupełnie niesamowitego zabytku, jakim jest Kościół Franciszkanów. O nim jeszcze kiedyś napiszę, bo zasługuje na osobny post. 


A potem zaczęło się już robić ciemno, zabytki zaczęły się zamykać, więc poszliśmy jeszcze nad rzekę. 


Nazajutrz rozpoczęliśmy zwiedzanie od małego romańskiego kościółka św. Marcina, który niestety był zamknięty. Potem minęliśmy Kościół Karmelitów i doszliśmy do Torre dos Clerigos, która jest znakomitym punktem widokowym. 


Wieża, sama w sobie potwornie wysoka, jest jeszcze położona na wzgórzu. Niestety, jest potwornie zatłoczona, wydaje się, że nie ma żadnej kontroli nad ilością wchodzących na nią turystów. U góry nie można się już poruszać. Widok przepiękny, ale raj dla kieszonkowca. 


Nie wiem, czy wiedząc o tym, nie zamieniłabym jednak wejścia na nią na wizytę w księgarni Lello (znowu akcent z Harry'ego Pottera), na którą w tym przypadku nie starczyło mi już czasu.


Potem poszliśmy prosto do pełnego malowideł na płytkach dworca Sao Bento, mijając po drodze Igreja dos Congregados, z azulejos na fasadzie. 


A stamtąd wzięliśmy metro i przejechaliśmy przez most. Po drugiej stronie weszliśmy na taras widokowy nieopodal klasztoru Serra do Pilar, którego postanowiliśmy nie zwiedzać, chcieliśmy tylko zobaczyć widok. A było na co patrzeć...


I już-już wracaliśmy, kiedy w ostatniej chwili zauważyliśmy kolejkę linową, którą spontanicznie zdecydowaliśmy się pojechać, nie interesując się w ogóle, gdzie wylądujemy. 


Tymczasem okazało się, że do biletów na kolejkę dostaliśmy dwa kupony na darmową degustację porto, więc skwapliwie zdecydowaliśmy się je wykorzystać. Nie pożałowaliśmy :)


Potem, na lekkim rauszu, ruszyliśmy w drogę powrotną przez most, podziwiając widoki na mury miejskie, oraz na teren, na którym na kilku zawalonych dawno domach dzielnicy Ribeira wyrósł dziki ogród pnączy z fioletowymi kwiatami, bardzo piękny. Można też było patrzeć w dół. A potem, z dołu, w górę :)










Na mury można było się wspiąć i po nich spacerować, więc oczywiście to zrobiliśmy, a potem zjechaliśmy wagonikiem w dół, pod most, i znów zakończyliśmy wycieczkę nad rzeką, racząc się posiłkiem w jednej z tamtejszych restauracji. 


A poza tym były jeszcze drobiazgi, na przykład irlandzkie akcenty.


I koty.


Podsumowując:
Spaliśmy: w Enjoy Porto Guest House. Jak na nasze obyczaje, dość drogo, bo 85 euro za dobę za dwie osoby, jednak jak na to, co dostaliśmy za te pieniądze, można śmiało powiedzieć, że tanio. Miejsce w centrum, przepięknie urządzone, wygodne. Świeże śniadanie najwyższej jakości, takie, że można było się najeść, nie dlatego, bo jest w cenie, tylko dlatego, że jest smaczne. Przy przyjeździe dostaliśmy kartkę, na której mogliśmy zaznaczyć, co chcemy zjeść, a to mi się strasznie podobało, bo dzięki temu nic się nie zmarnowało. Do tego ciekawi właściciele, którzy lubią nawiązywać kontakt z gośćmi i mają wiele ciekawych rzeczy do powiedzenia. 


Jedliśmy: nieopodal rzeki. Pierwsza restauracja w zasadzie niegodna uwagi, chociaż przyzwoita, a drugie miejsce nazywało się Vime, niedaleko kościoła franciszkanów. 


Pyszna zupa (2,5 euro!) i sympatyczna obsługa, która bardzo się starała odgadywać nasze życzenia :) Poza tym, mam wrażenie, że jedzenie koło rzeki to nie był najlepszy pomysł, i że o wiele lepiej i taniej, i bardziej po portugalsku byłoby gdzieś w głębi miasta, ale tak wypadło z planu wycieczki, a tam też ani się nie otruliśmy, ani nie straciliśmy majątku.
Czas: Na zwiedzenie samego miasta mieliśmy jakieś 24 godziny. Wystarczyło. Miasto nie wywiera żadnej presji, zwiedza się je przyjemnie. Ale gdybym miała dwa dni, też bym je znakomicie zagospodarowała. Poszłabym do Lello, wypiłabym więcej porto, popłynęłabym łódką. Byłoby co robić, więc może jeszcze tam wrócę. 

1 komentarz:

  1. Jak cudownie:) najbardziej podobalaby mi sie wycieczka kolejka linowa... marzenie. tym bardziej ze na koncu mozna bylo sie uraczyc Porto :) sciskam! Grazyna

    OdpowiedzUsuń