sobota, 6 lutego 2016

Tydzień w Apulii. Dzień 7, Martina Franca



Do Martiny Franki pojechałam, żeby się tam zgubić. Jej układ urbanistyczny podobno został właśnie po to zaprojektowany, przez mieszkańców Taranto, którzy uciekli po ataku na ich własne miasto, i kiedy projektowali nowe, postanowili, że tym razem zrobią to tak, żeby wróg podczas ataku nie mógł odnaleźć właściwej drogi. Toteż ulice Martiny Franki są rozrzucone bez ładu i składu, i nie ma tam żadnej logiki, a perspektywa ulic jest bardzo często dość dziwna. 


Celu jednak nie osiągnęłam - jakkolwiek bym się nie próbowała zapuszczać w najbardziej zawikłane uliczki, zawsze lądowałam na głównym, katedralnym placu.



Pojęcia nie mam, skąd ten brak skuteczności - chyba po prostu miasto nie uznało mnie za wroga, dlatego nie zadziałało :)


Martina Franca jest ładna, chociaż barokowa ;-) A żeby się do niej dostać, miałam, jak zwykle, przygodę. Zaczepiłam po angielsku jakąś miłą kobietę, żeby zapytać, gdzie kupić bilet na autobus. Powiedziała, że nie rozumie, więc podziękowałam i poszłam dalej, żeby znaleźć kogoś innego, kto mi tej informacji udzieli, aż nagle zauważyłam, że ta pani mnie goni... I okazało się, że ona zna angielski, tyle, że nie ma okazji się nim posługiwać, toteż trochę czasu jej zajęło przetłumaczenie tego, co powiedziałam, na włoski. A że była osobą naprawdę pomocną, dogoniła mnie, ale zaraz zaczęłyśmy biec w przeciwnym kierunku, bo się okazało, że nasz autobus już jedzie. Później próbowała kupić w moim imieniu bilet u kierowcy, ale nie miał, więc dobrotliwie machnął ręką i wskazał mi siedzenie. I tak pojechałam do Martiny Franki. Na gapę.



Tym wpisem Tydzień w Apulii dobiega końca, toteż, żeby nie było, że nie było trulli, dodaję jeszcze zdjęcie tych dziwnych budowli. Legenda głosi, że powstały ze skąpstwa - w razie czego można było je łatwo rozebrać, a za niedokończone domy nie płaciło się podatku :) Słynące z nich Alberobello sobie odpuściłam, po pierwsze dlatego, że już w Ostuni poczułam powiew komercji i postanowiłam go unikać, a po drugie, po drodze zobaczyłam ich tyle (w Cisternino w trullo był nawet gabinet dentystyczny), że już wcale nie musiałam ich więcej oglądać.


A jeśli komuś po całym tygodniu jeszcze mało Apulii, zapraszam do tego archiwalnego wpisu o Lecce, który powie Wam, jak zwiedzić to miasto, nie ruszając się sprzed komputera.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz