wtorek, 4 czerwca 2019

Najpiękniejsze trasy Madery 3 - Sao Lourenco



Przyznam, że myślałam o tym, żeby ominąć ten szlak. Po pierwsze dlatego, że jest to prawdopodobnie najsłynniejsza trasa na Maderze, i turystów było tam, jak mrówek.


Po drugie dlatego, że po mojej wyprawie do Portofino przekonałam się, że najlepsze trasy nadbrzeżne mam w Irlandii, i postanowiłam za granicą raczej ich unikać. Znalazłam się tam z dwóch powodów: po pierwsze, potrzebowałam odpoczynku, łatwego spaceru w komfortowych warunkach z lekkim plecakiem, w innym otoczeniu, niż wysokie góry. Po drugie, trasa przypominała mi Benwee Head w Irlandii, które przecież uwielbiam. I nie pożałowałam! Sao Lourenco jest lepsze nawet od Benwee Head, a wzniesienia, z których się składa, wydają się dużo wyższe, niż są w rzeczywistości. Sam kształt półwyspu jest też zupełnie nierealny, poszarpany, dramatyczny, jakby ktoś wysadził go w powietrze :)


Całość to 8 i pół kilometra i niecałe 350 metrów podejścia: idealnie, żeby sobie odpocząć, jeśli w sąsiednie dni robi się poważne rzeczy, i wystarczająco, żeby mieć wyzwanie, jeśli spędza się czas głównie przed telewizorem.


A turyści? No cóż, może i jest ich dużo, ale są to przecież bardzo mili ludzie :)


Sprawy techniczne: Autobus SAM 113 z Avenida do Mar w Funchal dojeżdża na początek szlaku. Stoi tam budka z piwem i batonami, nie ma za to toalety. Ta znajduje się prawie przy końcu szlaku, przy restauracji, jednak organizacja kuleje i obsługa chyba nie bardzo wie, co robi. Plusem jest jednak to, że kiedy już tam dojdziecie, cieszycie się z tego, że ona w ogóle tam jest, niedogodności schodzą na dalszy plan :)


Podsumowując:

Trasy. Zaletą Madery jest jej różnorodność. Są tam szlaki o bardzo różnym poziomie trudności, każdy znajdzie coś dla siebie, nawet osoby o ograniczonych możliwościach mogą podjechać na Pico do Arieiro, zaparkować, przejść tyle, ile dadzą radę, i wrócić. Warto jednak zaplanować wycieczki samodzielnie, bo w informacji turystycznej bywa różnie. Często turystom sugerowane są trasy, które nie są w najlepszym stanie i zdarzają się na nich wypadki (Levada 25 Fontes), bo osoba w obsłudze turystycznej nie wie, jak dojechać do początku innych tras, a nie chce się jej szukać. Jakość usług w informacji turystycznej waha się od rewelacji, poprzez spychologię, aż do udzielania nieprawdziwych informacji. I nigdy nie wiadomo, na co się trafi. Lepiej samodzielnie poczytać o tym, gdzie się będzie szło.


Levady. Ścieżki wiodące wzdłuż cieków wodnych są najsłynniejszymi trasami Madery i większość turystów będzie kierowała się właśnie na nie, jednak mogą być poważnym rozczarowaniem dla górołazów. Nie ze wszystkich są widoki, idzie się w dużej mierze po betonie, i są praktycznie płaskie. Pewien miejscowy oburzył się, że jak to, na Levadzie do Inferno jest 300 schodów, ale biorąc pod uwagę, że jeden schód to może być w 30 cm, daje to około 100 metrów, a nie wszystkim dla 100 metrów przewyższeń opłaca się w ogóle wstać z łóżka... Więc jeśli szukacie wyzwań, levady raczej nie są dla Was.


Autobusy. Na Maderze są cztery różne firmy obsługujące różne części wyspy. Generalnie najlepiej korzystać z tego przewodnika. Większość kierowców mówi po angielsku i jest mega pomocna.


Książka. Po Polsku dostępna jest 'Madera' Rolfa Goetza. Na Maderze tę książkę, przetłumaczoną najwyraźniej na wszystkie możliwe języki, niesie w ręce co drugi turysta. Jest jeszcze angielskojęzyczna “Madeira” Paddy'ego Dillona (którego, swoją drogą, bardzo sobie cenię za inne przewodniki) z wydawnictwa Cicerone, jednak ma okropne mapy. Książka Goetza ma o wiele lepsze, chociaż do ideału też im daleko.


Mapa. Ja miałam tę. Przeżyłam, nie miałam nieplanowanych noclegów, ale mapa generalnie nie do końca dała radę. Jest lepsza, niż nic, i prawdopodobnie lepsza od mapy wydawnictwa Kompass (miała ją na szlaku jedna dziewczyna, ale trochę się załamałam, jak w nią spojrzałam), być może nawet najlepsza z dostępnych, ale generalnie traktuje wiele ścieżek wybiórczo, na zasadzie “o, tę drogę pokażemy, ale tamtej, biegnącej równolegle, już nie”, tak, że ten. Strzeżcie się. Bez GPSa poznanej w hostelu koleżanki nigdy nie trafiłabym na levadę Caldeirao Verde. Wylądowałabym na Pico Ruivo. Inna sprawa, że bie byłaby to wcale taka zła opcja ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz