Przyznam, że myślałam o tym, żeby
ominąć ten szlak. Po pierwsze dlatego, że jest to prawdopodobnie
najsłynniejsza trasa na Maderze, i turystów było tam, jak mrówek.
Po drugie dlatego, że po mojej wyprawie do Portofino przekonałam
się, że najlepsze trasy nadbrzeżne mam w Irlandii, i postanowiłam
za granicą raczej ich unikać. Znalazłam się tam z dwóch powodów:
po pierwsze, potrzebowałam odpoczynku, łatwego spaceru w
komfortowych warunkach z lekkim plecakiem, w innym otoczeniu, niż
wysokie góry. Po drugie, trasa przypominała mi Benwee Head w Irlandii, które przecież uwielbiam. I nie pożałowałam! Sao
Lourenco jest lepsze nawet od Benwee Head, a wzniesienia, z których
się składa, wydają się dużo wyższe, niż są w rzeczywistości.
Sam kształt półwyspu jest też zupełnie nierealny, poszarpany,
dramatyczny, jakby ktoś wysadził go w powietrze :)
Całość to 8 i pół kilometra i niecałe 350 metrów podejścia: idealnie, żeby sobie odpocząć, jeśli w sąsiednie dni robi się poważne rzeczy, i wystarczająco, żeby mieć wyzwanie, jeśli spędza się czas głównie przed telewizorem.
A turyści? No cóż, może i jest ich
dużo, ale są to przecież bardzo mili ludzie :)
Sprawy techniczne: Autobus SAM 113 z
Avenida do Mar w Funchal dojeżdża na początek szlaku. Stoi tam
budka z piwem i batonami, nie ma za to toalety. Ta znajduje się
prawie przy końcu szlaku, przy restauracji, jednak organizacja
kuleje i obsługa chyba nie bardzo wie, co robi. Plusem jest jednak
to, że kiedy już tam dojdziecie, cieszycie się z tego, że ona w
ogóle tam jest, niedogodności schodzą na dalszy plan :)
Podsumowując:
Trasy. Zaletą Madery jest jej
różnorodność. Są tam szlaki o bardzo różnym poziomie
trudności, każdy znajdzie coś dla siebie, nawet osoby o
ograniczonych możliwościach mogą podjechać na Pico do Arieiro,
zaparkować, przejść tyle, ile dadzą radę, i wrócić. Warto
jednak zaplanować wycieczki samodzielnie, bo w informacji
turystycznej bywa różnie. Często turystom sugerowane są trasy,
które nie są w najlepszym stanie i zdarzają się na nich wypadki
(Levada 25 Fontes), bo osoba w obsłudze turystycznej nie
wie, jak dojechać do początku innych tras, a nie chce się jej
szukać. Jakość usług w informacji turystycznej waha się od
rewelacji, poprzez spychologię, aż do udzielania nieprawdziwych
informacji. I nigdy nie wiadomo, na co się trafi. Lepiej
samodzielnie poczytać o tym, gdzie się będzie szło.
Levady. Ścieżki wiodące wzdłuż cieków wodnych są najsłynniejszymi trasami
Madery i większość turystów będzie kierowała się właśnie na
nie, jednak mogą być poważnym rozczarowaniem dla górołazów. Nie
ze wszystkich są widoki, idzie się w dużej mierze po betonie, i są
praktycznie płaskie. Pewien miejscowy oburzył się, że jak to, na
Levadzie do Inferno jest 300 schodów, ale biorąc pod uwagę, że
jeden schód to może być w 30 cm, daje to około 100 metrów, a nie
wszystkim dla 100 metrów przewyższeń opłaca się w ogóle wstać
z łóżka... Więc jeśli szukacie wyzwań, levady raczej nie są
dla Was.
Autobusy. Na Maderze są cztery różne
firmy obsługujące różne części wyspy. Generalnie najlepiej
korzystać z tego przewodnika. Większość kierowców mówi po
angielsku i jest mega pomocna.
Książka. Po Polsku dostępna jest
'Madera' Rolfa Goetza. Na Maderze tę książkę, przetłumaczoną
najwyraźniej na wszystkie możliwe języki, niesie w ręce co drugi
turysta. Jest jeszcze angielskojęzyczna “Madeira” Paddy'ego
Dillona (którego, swoją drogą, bardzo sobie cenię za inne przewodniki) z wydawnictwa Cicerone, jednak ma okropne mapy. Książka
Goetza ma o wiele lepsze, chociaż do ideału też im daleko.
Mapa. Ja miałam tę. Przeżyłam, nie
miałam nieplanowanych noclegów, ale mapa generalnie nie do końca dała radę.
Jest lepsza, niż nic, i prawdopodobnie lepsza od mapy wydawnictwa
Kompass (miała ją na szlaku jedna dziewczyna, ale trochę się
załamałam, jak w nią spojrzałam), być może nawet najlepsza z dostępnych, ale generalnie traktuje wiele
ścieżek wybiórczo, na zasadzie “o, tę drogę pokażemy, ale
tamtej, biegnącej równolegle, już nie”, tak, że ten. Strzeżcie
się. Bez GPSa poznanej w hostelu koleżanki nigdy nie trafiłabym na
levadę Caldeirao Verde. Wylądowałabym na Pico Ruivo. Inna sprawa,
że bie byłaby to wcale taka zła opcja ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz