poniedziałek, 31 sierpnia 2015

Na koniec świata i jeszcze dalej! Wyspy Aran, część II



Trafiły mi się przypadkiem dwa dni wolnego pod rząd i postanowiłam, że jest to wspaniała okazja, żeby znów zobaczyć wyspy Aran. Tym razem wybrałam najmniejszą - Inisheer.
Wysepka jest zwarta i kompaktowa, a także o wiele bardziej płaska. Męczy znacznie mniej niż Inishmore, na której byłam poprzednio, a jednak ma atrakcje, których ta największa jest pozbawiona. Na przykład wrak statku Plassey.
Ale od początku.
Przyjechałam w środę wieczorem. Miałam jeszcze godzinę do zmroku, więc postanowiłam trochę poszperać w okolicy. Znalazłam jeden z dwóch średniowiecznych kościołów, które znajdują się w okolicy. Zamku nie musiałam szukać, było go widać z daleka.


Pierwszym zabytkiem, jaki znalazłam nazajutrz, był kurhan. Stoi on w środku wsi i wygląda jakoś tak swojsko, jak mieszczące się nieopodal boisko.



Potem wróciłam do kościoła świętego Caomhana. Budowla jest w ruinie, jest położona bardzo blisko morza, mieści się w charakterystycznej dziurze, z której wystają tylko górne części ścian. Otacza ją cmentarz.




Szłam dalej, kierując się na wschód, a potem na południe wyspy. Minęłam piękną plażę, a także jezioro Loch Mór, które okrążyłam.





Plassey znajduje się na plaży, mniej więcej na wysokości końca jeziora. Widać go z drogi, więc nie trzeba się martwić, że się go przegapi. Dwa wysokie maszty ciągle sterczą w niebo.





Widać też stamtąd latarnię morską.



Około pół kilometra dalej droga zakręca w prawo, na północny zachód, z powrotem wgłąb wyspy.




Jezioro było teraz po mojej prawej stronie. W końcu doszłam z powrotem na przystań, po drodze mijając zamek i stojącą nieopodal wieżę sygnałową. 



Jest to najwyższy punkt wyspy, więc wiele stamtąd widać. Ja zobaczyłam wielką, czarną chmurę, całe szczęście był z niej tylko mały i krótki deszcz. 


A potem wyprawiłam się na drugą stronę wyspy, gdzie pierwszym interesującym miejscem był tyci kościół świętego Gobnata.




Potem droga wiodła aż do studni świętego Endy. Podobno woda z niej ma jakieś niesamowite właściwości, jednak miała mętny wygląd zielonego rosołu, więc nie skorzystałam.



Nieopodal studni droga zakręcała z powrotem. Kamienie, kamienie, kamienie.



W oddali było widać wyspę Inishmaan.



I w końcu wróciłam na przystań. Prom już czekał, ale przed jego odpłynięciem miałam jeszcze odrobinę czasu na obiad. 

Podsumowując: 
Jechałam i płynęłam tradycyjnie z Rossaveel, z Aran Island Ferries, tak, jak ostatnio. Tym razem bukowałam przez internet, więc za zestaw prom + bus z Galway zapłaciłam mniej, niż 30 euro. Można płynąć jeszcze z Doolin, ale tamtejsze linie promowe nie mają swojego busa, a po sprawdzeniu, jak długo jedzie tam kompletnie nie skomunikowany z promem Bus Eireann, stwierdziłam, że nie ma to sensu. Doolin jest ładne i może nawet byłoby tam co robić przez dwie godziny, ale wolałam się wyspać. 
Do Galway z Dublina dostałam się, tradycyjnie, Citylinkiem.
Spałam w Tigh Ruairi (Rory's), za  tradycyjne 45 euro ze śniadaniem. Było bardzo miło, byłam trochę rozczarowana brakiem możliwości zrobienia sobie herbaty w pokoju, ale, z drugiej strony, mogłam się nacieszyć kąpielą w wannie :)
Jadłam też tam. Mimo że przyszłam w momencie, kiedy właściwie było dawno po lunchu, dostałam pysznego tosta i pół porcji zupy, zapłaciłam za ten zestaw 6 euro, najadłam się bardzo. Wszystko było bardzo smaczne. 
Trasa miała 10 i pół kilometra. Korzystałam z książki "The Burren & The Aran Islands. A Walking Guide" Tony'ego Kirby, przeszłam zaprojektowaną tam trasę z drobnymi modyfikacjami. Były to w zasadzie takie dwie pętle, które zaczynały się przy przystani. Szlak bardzo fajny, logiczny, bez łażenia byle gdzie bez celu. Krótki, nie męczący. Czas podany w książce to trzy godziny do trzech i pół. Samego chodzenia może i tyle nawet było, ale trzeba jeszcze doliczyć czas na zbaczanie z trasy, żeby zobaczyć coś ciekawego, na zwiedzanie zabytków, skorzystanie z toalety, itp. Razem wyszło pięć godzin. Nawet bez książki zaprojektowałabym tę trasę podobnie, bo po prostu wiodła przez wszystkie ciekawe miejsca. Wadą książki jest jednak to, że... jest książką. Ciężko ją wyciągać na każdym skrzyżowaniu, a mapka jest mało wyraźna, sama w sobie nie wydaje się do końca skuteczna. 
Druga sprawa to to, że jeśli wychodzimy rano, warto najpierw zrobić zachodnią pętlę (ze studnią), bo będziemy mieć wtedy słońce z lepszej strony. Im później zrobimy wschodnią stronę (ze statkiem), tym lepszy będzie widok na klify Moheru, które z okolic wraku widać właśnie najlepiej.
Toaleta publiczna mieści się obok pola namiotowego, przy plaży, niedaleko kurhanu. Wstęp dla "publiczności" jest tylko za dnia, w nocy pozostaje do wyłącznej dyspozycji mieszkańców kempingu.
Inne środki transportu po wyspie:
Tradycyjnie, jak to bywa na Aranach, można wynająć rower. 
A jeszcze bardziej tradycyjnie po wyspie przewiezie nas koń. 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz