piątek, 14 sierpnia 2015

Ogród o rozwidlających się ścieżkach



Czasami zadaję sobie pytanie: po co podróżujemy? Co takiego jest tam, czego nie możemy znaleźć tu? Wydaje mi się, że jednym z powodów jest potrzeba odczucia egzotyki, obcości. Będąc w miejscu, którym rządzą zupełnie inne reguły, w którym wszystko inaczej pachnie i inaczej brzmi, odpoczywamy lepiej, niż leżąc cały dzień w łóżku i gapiąc się na dobrze nam znany sufit. Właśnie to odczucie głębokiej egzotyki dały mi ogrody Mount Usher w Ashford.
Ogrody to nie moja rzecz. Tak mi się przynajmniej wydawało. Byłam w kilku, raczej z ciekawości, niż z przekonania. W większości mnie rozczarowały. Do Mount Usher Gardens pojechałam trochę z braku laku. Była to podróż w poszukiwaniu dziury, w którą jeszcze nie wściubiłam nosa. Czasu miałam mało, więc musiało być blisko. Wsiadłam więc w autobus do Ashford.


Mają tam około 5000 gatunków roślin. Są piękne, ale są i takie, których można się przestraszyć. Niektórymi można by się uczesać, innymi czyścić butelki. Nie będę udawała, że się na nich znam. Z przyrody, nomen omen, jestem zielona. I może właśnie dlatego mogę się nią naprawdę nacieszyć.


 Cały ogród sprawia wrażenie labiryntu - mnóstwo ścieżek rozwidla się w nieskończoność, a chciałoby się przejść je wszystkie. Każde spojrzenie w lewo i w prawo pobudza apetyt na eksplorację, i powoduje chęć rozdwojenia się, żeby pójść w obie strony naraz. Bardzo lubię to uczucie, frustrujące i przyjemne jednocześnie.


Przez ogród przepływa rzeka, jest też mnóstwo kanalików i oczek wodnych, dzięki nim utworzyła się nawet mała wyspa.


Rośliny sprawiają wrażenie dość swobodnie rosnących, są partie, które są bardziej uporządkowane, ale też takie, które wydają się zupełnie dzikie, niektóre przypominają dżunglę, inne nawet polską wieś.


Wielką zaletą tego ogrodu są naturalnie zaprojektowane ścieżki. Nie wolno z nich zbaczać, ale to nie stanowi przeszkód nawet dla osób o najbardziej niepokornej naturze, bo gdziekolwiek chcielibyśmy pójść, ścieżka już tam jest. Zupełnie jakby ten ogród był pod wpływem czaru, który powoduje, że ścieżka pojawia się tam, gdzie chcemy pójść. 


Gdzieś po drodze wesoło kwitną szczotki do butelek.


Są też rośliny, które wyglądają bardziej klasycznie.










Jest też cała aleja palmowa, palmy są też dość równomiernie rozsiane po ogrodzie.


Najbardziej lubię w palmach ich "futrzane" pnie, które chciałoby się pogłaskać.


Przy wejściu dostaje się mapkę, na której jest szlak drzewny, więc ktoś, kto lubi drzewa, może sobie nim pójść.








Ale tym, co nadaje miejscu życie, jest obecność wody. Pływają w niej ryby, na jej powierzchni można też znaleźć inne żyjątka.


Niektóre z rosnących nad wodą kwiatów sprawiają, że całość wygląda, jak obraz impresjonisty.




Ale są też takie, których można się przestraszyć, na przykład to na zdjęciu poniżej miało prawie metr wysokości:


A liście, dla odmiany, były jeszcze większe, ich rozpiętość sięgała około metra czterdzieści.


Inne, mniejsze rośliny bywały nie mniej zaskakujące.








Gdybym miała porównać ten ogród do miasta, to biorąc pod uwagę jego zagęszczenie, obecność wody i różnorodność gatunków, oraz jakąś taką kontrolowaną dzikość, byłby to Nowy Jork. 

Podsumowując:
Ogrodów u nas, w Irlandii, dostatek, ale jak na razie, ten wydaje mi się najładniejszy. Zrobił na mnie takie wrażenie, że nawet Powerscourt zostaje daleko w tyle. 

Ashford mieści się w hrabstwie Wicklow, około 50 km na południe od Dublina.

Jechałam: Autobusem 133. Autobus jedzie z lotniska, przez Dublin i Bray, do Wicklow. Kursuje co godzinę. Bilet powrotny z Bray kosztuje dokładnie 10,10. 

Wstęp do ogrodów to 7,50 euro. 
Otwarte są codziennie od 10 do 18 (uwaga: zwiedzających wpuszcza się do 17.20).

Jadłam: niepotrzebne i za drogie ciastko w Avoca Garden Cafe. Przed wejściem do ogrodów jest trawiasty placyk ze sklepikami i tą właśnie restauracją. Bardzo dużo ludzi zatrzymuje się właśnie tam i do ogrodów w ogóle nie wchodzi, toteż po wyjściu z nich całe to miejsce wygląda jak jakaś tłumnie odwiedzana świątynia konsumpcji. Ten kontrast już mnie trochę zniechęcił. Było tam tyle ludzi, że mimo najlepszych starań obsługi bałam się, że nie zdążę z normalnym obiadem, chociaż miałam jeszcze godzinę. Wzięłam więc ciastko (było smaczne, ale rozmiar miało, jak dla słonia) i herbatę. Ciastka trochę żałuję, za to herbata była pyszna i było z czego wybierać.  

Tych, którzy chcą wiedzieć coś jeszcze, zapraszam na oficjalną stronę ogrodów.
Miłego zwiedzania!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz