czwartek, 26 marca 2015

Na koniec świata i jeszcze dalej! - wyspy Aran


O wyspach Aran wszyscy mi mówili, odkąd postawiłam stopę na irlandzkiej ziemi. Planowałam tam pojechać, bo uwielbiam wyspy. Jakoś jednak zawsze znajdowałam wymówkę, żeby zrobić coś innego. Tym razem było inaczej.
Na pomysł, żeby się tam wybrać, wpadłam w sobotę po południu, w niedzielę rano obdzwoniłam hotele, a w poniedziałek wieczorem prom ze mną na pokładzie przybił do Kilronan, miejscowości na największej z Aranów, wyspie Inishmore.


Najpopularniejszym sposobem zwiedzania wyspy jest wypożyczenie roweru, jednak ja zdecydowałam się chodzić pieszo. Trochę dlatego, że miałam wcześniej dobry trening, trochę, bo na rowerze nie jeździłam od lat, a trochę ze skąpstwa.

Wyspa słynie z tego, z czego słynie właściwie cała Irlandia, jednak ona ma to w niesamowitym nagromadzeniu. Mowa oczywiście o  kamiennym murze :)


Zamiast informacji turystycznej skorzystałam z wiedzy właściciela B&B. Dialog wyglądał mniej więcej tak:
- Skąd będę wiedziała, że mam skręcić?
- Jest tam znak.
- A co jest na nim napisane?
- Jest na nim napisane ZAMKNIĘTE.
I tak właśnie było - droga zaprowadziła mnie do starej latarni morskiej :)


Obok latarni stoi fort Dun Eochla.


Oprócz tego na Inishmore są trzy forty: Dun Duchathair, Dun Eoghanachta i najsłynniejszy, Dun Aonghasa. Dwa z nich stoją w środku lądu i tworzą pełen okrąg, dwa są zawieszone na klifie, więc otwarte od strony morza.


Dun Eochla jest zbudowany z dwóch pierścieni muru. 


Następnie moim celem był fort Dun Aonghasa. Ten prehistoryczny fort jest widoczny już z daleka.


Fort składa się z trzech półokręgów i pasa poustawianych na sztorc kamieni, które jeszcze dziś są trudne do przebycia.


W odległości 10 minut od fortu jest kasa biletowa, toalety i kilka sklepików z widokówkami, i słynnymi swetrami. 


Przysiółek nazywa się Kilmurvey i można tam jeszcze zobaczyć mikroskopijny średniowieczny kościółek. Ja jednak skierowałam się do Siedmiu Świątyń. Nazwa jest trochę przesadzona, bo tylko dwie z siedmiu istniejących tam budowli to kościoły. Całość robi wrażenie małego miasteczka.








Stamtąd wyruszyłam z powrotem do Kilronan, trasą wzdłuż wybrzeża. Po drodze natrafiłam na piękną plażę


oraz kościół świętego Ciarana.


A potem skierowałam się do kolejnego fortu. 


Dun Duchathair, zwany również Czarnym Fortem, jest najbardziej atrakcyjnym i niesamowicie położonym fortem na wyspie. Trudno do niego dojść, droga w pewnym momencie się urywa. Całe szczęście, kiedy ktoś się zgubi na Inishmore i zabłądzi na prywatną ziemię, nikt się nie obraża ani nie wzywa policji - trzeba tylko patrzeć, czy przypadkiem nie pasie się na tej ziemi byk :)




Sam fort wygląda tak:


Kamienny pas oddziela ląd od wystającego cypla klifu. Na klif można się dostać od lewej strony (patrząc od lądu). Od ściany fortu jest tylko jeden metr do przepaści, więc jest to miejsce wyłącznie dla trzeźwych, zdrowych i nieskłonnych do brawury dorosłych. Osobom z zawrotami głowy i lękiem wysokości stanowczo odradzam.

A wkoło klify i przepaście.




Miałam świetną pogodę, więc mogłam zobaczyć w oddali klify Moheru.



Najlepiej jest się położyć na klifie -  wystaje tylko głowa, a reszta ciała spoczywa bezpiecznie na lądzie. Wtedy można do woli patrzeć w dół, jak fale Atlantyku rozbijają się o kamienie. 


Patrzenie na Atlantyk wciąga - jest piękny, olbrzymi (jakoś się czuje, że to ocean, a nie zwykłe morze) i pięknie pachnie, ozonicznym, ukwieconym świeżym powietrzem. Chciałabym móc ten zapach zabutelkować i zabrać ze sobą do domu :)

Podsumowując:
Jechałam: wszystkim, czym się dało. Najpierw, oczywiście, Dartem z Bray oraz autobusem CITYLINK z  Dublina do Galway. Bilet powrotny kosztuje 23 euro, autobus jeździ z centrum Dublina mniej więcej co godzinę. Na tej samej trasie kursuje też Gobus, ale nim jeszcze nigdy nie jechałam. 
Potem musiałam się przedostać do portu w Rossaveel - autobusy Lally Coaches są skomunikowane z promami, można razem kupić bilet - a potem już tylko PROMEM do Kilronan. Zestaw prom + bus, tam i z powrotem, zakupiony w dniu wyjazdu, kosztował 32 euro. 
Spałam: w B&B Clai Ban w Kilronan, miłym, ciepłym i słonecznym, z widokiem na zatokę. Pokój jednoosobowy kosztował 45 euro za noc, czyli dość drogo, ale byłam zadowolona. Sympatyczny właściciel potrafił udzielić każdej informacji, której potrzebowałam. 
Jadłam: Irish Breakfast w B&B (w cenie). Potem szkoda mi było czasu na obiad - widok chłopca idącego wieczorem z latarką do sklepu dał mi do myślenia, więc postanowiłam zdążyć wszędzie przed zmrokiem. Po śniadaniu, które było całą stertą ciepłego i kalorycznego pożywienia, wystarczyła mi zresztą wciągnięta w biegu buła i 2 batoniki :)
Szłam: 28 kilometrów. Ze zwiedzaniem, zbaczaniem co chwilę z trasy i robieniem zdjęć zajęło mi to 9 godzin. Do dziś nie wiem, jakim cudem nie bolą mnie po tym nogi :)

2 komentarze:

  1. Wygląda na bezludzie? Czy tam ktos mieszka? :)
    Super wyprawa. Jak skończe spłacac długi to sie wybiorę w końcu na taką :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, żyją tam ludzie. Nawet Polacy są. Jak dobrze robisz na drutach, to znajdziesz tam zatrudnienie :)

      Usuń