czwartek, 12 marca 2015

Jak odczarować sobie styczeń, mając tylko jeden dzień urlopu - cz. 3. - SULMONA


Do dziś nie potrafię wyjaśnić, dlaczego na swoją bazę wybrałam Sulmonę. Po prostu "jechałam" palcem po mapie wzdłuż linii kolejowej, aż właśnie tam mi się zatrzymał. Wiedziałam tylko, że chcę się zatrzymać w Abruzji, byłam świeżo po odkryciu rewelacyjnego profilu facebookowego Abruzzo Up N' Down, chciałam to wszystko zobaczyć. Poza tym, gdzieś w głowie kołatała mi się nazwa Pacentro. Z Sulmony było blisko.
I tak oto znalazłam skarb.
Ulokowałam się w lekko przykurzonym B&B Case Bonomini. Miałam własny pokoik z kuchnią, łazienką i tarasem. Z tarasu rozpościerał się taki widok, że rano, zamiast iść zwiedzać, utknęłam tam z kawą na pół godziny.




Sulmona ma szereg rzeczy, które sprawiają, że jest taka interesująca - kilka bardzo starych kościołów, średniowieczny akwedukt, położenie między górami pionowymi, jak ściany, i jadło. 






Miasteczko samo w sobie byłoby ładne, jednak zamykająca je z każdej strony perspektywa gór sprawia, że jest magiczne.


Sulmona słynie z confetti - migdałów w cukrze. Najsmaczniejsze są białe, klasyczne. Kupiłam też mix kolorowych, o różnych smakach, ale ten nie zdobył mojego uznania, chociaż ładnie wyglądał. Białe są jednak niesamowite - zostały pożarte tak szybko, jak się tylko dało. Słodycz cukru rewelacyjnie wydobywa i podkreśla smak migdała. Do dzisiaj nie mogłam odżałować, że nie kupiłam jakiegoś gigantycznego zapasu - chociaż i taki pewnie pochłonęłabym w trzy dni.  Poza tym, Abruzja słynie z jagnięciny, jednak przeze mnie zostanie zapamiętana pod znakiem trufli. Były, w czym się tylko dało, w serze (Scamorza - taki kilkunastocentymetrowy, przypominający kształtem bałwana, kupiony w godnym polecenia sklepiku na Piazza Garibaldi, nieopodal akweduktu), w makaronie z grzybami. Zdjęć jedzenia, niestety, nie będzie - smaczne potrawy nie wytrzymują zbyt długo w moim towarzystwie. Brak zdjęć potraw jest więc nieomylnym znakiem ich jakości :)


Na szczęście, było też mnóstwo ciekawostek, których nie dało się zjeść :)


Główną osią Sulmony jest Corso Ovido, przy nim mieszczą się najważniejsze punkty, takie jak informacja turystyczna (bardzo dobra, można bez problemu dogadać się po angielsku, można dostać tam rozkład lokalnych autobusów, kupić bilet, itp.), niżej, naprzeciw parku, jest przystanek autobusowy, z którego można dostać się na przykład do Pacentro, a jeśli pójdziemy w drugą stronę, dojdziemy do stojącego na Piazza Garibaldi akweduktu. Wszystkie atrakcje są blisko, i ciężko się zgubić, nawet bez mapy. Wadą jest położenie stacji kolejowej - dość daleko, dwa kilometry od centrum, w mało interesującej okolicy.

Podsumowując:

Przydatna strona internetowa to http://welcometosulmona.com/, warto też polubić ich profil na Facebooku, zawsze wrzucą coś ciekawego. 

Przyjechałam:  pociągiem ze stacji Roma Tiburtina, podróż trwała około 3 godziny, były rewelacyjne widoki.

Spałam: B&B Case Bonomini, lekko przykurzone i kawalerskie, ujął mnie właściciel, Gianluca, przeciwieństwo stereotypowego Włocha, skromny i cichy. W dodatku uparł się, żeby mnie odebrać ze stacji, za co byłam mu potem wdzięczna. Zaletą B&B był taras, totalna cisza i ciemność nocą (choć latem pewnie nie zawsze tak jest). Podobały mi się też dobrej jakości kaloryfery, i to, że nikt mi nie doliczył kilkunastu euro za to, że w moim pokoju znajduje się drugie, nieużywane przeze mnie puste łóżko; podróżujacy w pojedynkę wiedzą, że jest to plaga, niestety...

Jadłam: to, co kupiłam we wspomnianym już sklepiku nieopodal akweduktu oraz w warzywniaku, do którego mnie stamtąd pokierowano, i w świetnej restauracji na Via Dorrucci.

Piłam: oczywiście Montepulciano d'Abruzzo, a jakże :)

Kupiłam: confetti, mnóstwo confetti, i wszystkie od razu zjadłam, a także Essenza di Sulmona, perfumy-zapach miasta - ale o nim jeszcze osobno napiszę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz