 |
Rosserk Abbey |
Pogoda była tego dnia taka sobie,
miało być trochę lepiej w dolinach, toteż pomyślałam, że
fajnie byłoby wybrać się gdzieś na rower. Północne Mayo od
dawna mnie korciło, toteż wsadziłam rower do pociągu i dojechałam
nim najdalej, jak to możliwe, czyli do Balliny, i stamtąd ruszyłam
na północ.
 |
Opactwo Rosserk z zewnątrz |
 |
Rosserk z zewnątrz |
 |
Okno |
 |
Rosserk Abbey, krużganek, wejścia do mnisich cel |
 |
Widok opactwa z drogi |
Pierwszym przystankiem było Rosserk
Abbey – śliczne, franciszkańskie, gotyckie opactwo z XV wieku
malowniczo położone nad Moy Estuary. Można sobie po nim trochę
pobuszować, a niedaleko jest jeszcze holy well - „święta
studnia”, źródełko, którego wody mają mieć cudowne
właściwości. To konkretne jest poświęcone Marii. To przedziwne
miejsce, pełne porzuconych w trawie figurek świętych, z drzewem
wyrastającym z dachu kamiennej budowli studni, zupełnie mnie
urzekło. Jego inność, dziwaczność, jadowicie zielona trawa i
migoczące w słońcu paciorki wiszących na drzewie różańców
sprawiły, że wydało mi się żywcem przeniesione z innego świata.
 |
Mary's Well |
 |
Święci w trawie |
 |
Widok z góry |
Kolejnym punktem wycieczki było Moyne
Abbey – bardzo podobne do pierwszego opactwa, też z piętnastego
wieku, również powiązane z Franciszkanami. Toteż nie zwiedzałam
go szczegółowo, bo lista była jeszcze długa i daleka, a
właściciel farmy, na której leżało, groził bykiem...
 |
Moyne Abbey |
Po dwóch godzinach dotarłam do
Killali, uroczego miasteczka ze świetnie zachowaną okrągłą wieżą
i niewielką katedrą, która wbrew zapewnieniom, jakie wyczytałam w
przewodniku, nie wydała mi się zbyt ciekawa.
 |
Okrągła wieża w Killali |
 |
Katedra w Killali |
 |
Okno katedry |
O wiele bardziej
interesujące wydało mi się wybrzeże, z którego widać było
przedziwną, pofałdowaną, podłużną wyspę. Nigdy jeszcze nie
widziałam tak ciekawej rzeźby terenu, i była to druga rzecz tego
dnia, która wydała mi się zupełnie egzotyczna.
 |
Wybrzeże w Killali i ciekawa wyspa |
Z Killali ruszyłam na północny
zachód, dojechałam do ładnego, kamiennego mostu Palmerstown
Bridge, a stamtąd ruszyłam w kierunku Rathfran, gdzie miałam
zwiedzić kolejne opactwo. Po drodze minęłam niespodziankę –
megalityczny grobowiec. Cały ten rejon jest usiany takimi zabytkami,
jednak ciężko czasem je wypatrzeć pośród krzaków, naturalnych
kamieni i pasących się wszędzie krów... Ten stał jednak
zapraszająco koło drogi i nie dało się go przegapić :)
 |
Megalityczny grobowiec |
Po niedługim czasie dotarłam do
Rathfran Abbey. Zaparkowałam koło cmentarza i szłam ścieżką
wzdłuż wybrzeża. Trasa wyglądała tak, jakby podczas przypływu
była zalana, ale była bardzo ładna, a samo opactwo było zupełnie
inne, niż dwa poprzednie. Starsze, sięgające trzynastego wieku,
miało monumentalne skarpy i małe okna. W środku znalazłam dwie
ciekawe rzeźbione płyty, jedną z wizerunkiem krzyża, a drugą z
motywami roślinnymi i zwierzęcymi, ta jednak była pokryta
porostami i dość mało czytelna.
 |
Piękne, stareńkie Rathfran Abbey |
 |
Rathfran Abbey, wnętrze |
 |
Rathfran Abbey |
Ostatnim miejscem, jakie chciałam tego
dnia zobaczyć, było Kilcummin. Zrobiło się trochę wyżej, na
południu można było zobaczyć majestatyczną górę Nephin, a
wschodzie rysowało się Sligo, a gdzieś pomiędzy, w zatokach,
leżały piękne, piaszczyste plaże.
 |
Plaże i widok na Sligo |
 |
Już prawie w Kilcummin |
Po drodze zauważyłam jeszcze
ruiny zamku na skarpie wpadającej do oceanu i w końcu trafiłam do
ruin prastarego kościółka na wybrzeżu. Był o wiele mniejszy, niż
wielkie opactwa, które zwiedziłam wcześniej, jego początki
sięgają VII lub VIII wieku...
 |
Kościółek w Kilcummin... |
 |
...i jego okienko |
W środku rosło drzewo, a nieopodal
było, a jakże, kolejne święte źródło! To jednak nie miało
takiego klimatu, jak pierwsze, które widziałam tego dnia.
Skierowałam się więc do mojego celu – Kilcummin Head. Dojechałam
tam po kilku minutach, zatrzymałam się w najwyższym punkcie i
postanowiłam nie zjeżdżać na sam dół, bo było już dość
późno, na pociąg do Balliny daleko, a widoki na Atlantyk były tak
oszałamiające, że trudno było wyobrazić sobie lepsze. Coś jest
w tym oceanie, że żadne morze, choćby oglądane z najlepszego
punktu, nigdy nie będzie się wydawało aż tak wielkie i
monumentalne. Chociaż jest fizycznie niemożliwe, żeby ją
zobaczyć, metafizycznie zawsze się jednak czuje potęgę oceanu...
 |
Atlantyk widziany z Kilcummin Head |
Podsumowując:
50 km, razem z kluczeniem tu i ówdzie,
żeby sprawdzić, co tam właściwie jest, za tym czy innym
zakrętem...
Trzy ruiny opactw, jedne ruiny zamku,
jedne ruiny kościoła, dwa święte źródełka, jeden megalityczny
grobowiec, jeden całkiem nie zrujnowany kościół, jedna okrągła
wieża, na całe szczęście, też cała. Aż dziesięć różnych
zabytków jednego dnia! A do tego nieskończona ilość widoków. W
sumie, pełnia szczęścia. Gdyby tylko siodełko w rowerze było
bardziej miękkie...
UWAGA: na chcącego pożreć rowerzystów nieupilnowanego psa na górce przed Moyne Abbey. Jest naprawdę szybki, uparty i wytrwały. I chyba głodny :)
 |
Kilcummin Head |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz