niedziela, 15 lipca 2018

Achill na nogach - Croaghaun i Achill Head

Croaghaun widziany ze Slievemore, dzień wcześniej
Jest taki dowcip o Amerykaninie, który przyjechał do Irlandii i się dziwi: "Ależ wy macie tutaj pogodę! Śnieg, słońce, deszcz, wiatr..." Na co Irlandczyk odpowiada: "Ale jak to, to nie macie tego wszystkiego w Ameryce?" "No mamy, ale nigdy nie tego samego dnia!" Wspinając się na Achill Head w bluzce bez rękawów martwiłam się trochę o poparzenia słoneczne, bo słońce paliło niemiłosiernie, ale niepotrzebnie. Trzy godziny później lepiłam już bałwana :)




Keem Strand
Spacer zaczęłam w Keem, i tam właściwie zaczęła się już przygoda, bo plaża w Keem to coś, co na wszystkich robi wrażenie. Jest otoczona wzgórzami tak wysokimi, że ogląda się ją z początku z lotu ptaka.


Keem strand
Plan był taki: przed plażą skręcić w prawo, dojść do ruin na Moyteoge Head, stamtąd znowu w prawo klifami iść w kierunku Achill Head, gdzie miałam skręcić w prawo, i dopiero wtedy zacząć się właściwie wspinać na Croaghaun. Ze szczytu miałam iść w kierunku Slievemore, a potem, w okolicach jezior, skręcić w prawo, i zakończyć wycieczkę na parkingu nad jeziorem. Miało to zalety - widoki - i wady - podczas właściwego podejścia nie byłam już taka zupełnie świeża ;)


Keem Strand widziany z podejścia do ruin na Moyteoge
Ogólnie, ktoś, kto lubi, albo, z jakichś przyczyn powinien, chodzić mało, może rozbić tę trasę na dwie osobne, jednego dnia spacer klifami do Achill Head, a drugiego sam Croaghaun. 
Trzeba pamiętać, że SĄ TO TRASY NIEBEZPIECZNE, należy ich unikać w wypadku silnego wiatru i złej widoczności. Przepaście są ogromne (tak, to właśnie tu jest właściwy najwyższy klif w Irlandii - Croaghaun 'spada' prosto do Oceanu z wysokości "jedynych" 688 metrów). Tak, że ten - kto ma kompas, mapę, i wiedzę, jak ich użyć, czemu nie, ale reszta niech lepiej zostanie w mgliste dni na plaży. W pogodne dni - w drogę, bo widoki są oszałamiające, i naprawdę warto!


Klify w drodze do Achill Head

Widok z Moyteoge na południe
I widok na północ, na Achill Head
A tu taki fenomen wizualny - co może zrobić kąt padania światła w przypadku dwóch identycznych jeziorek 

A tu Croaghaun, jeszcze bez chmury na czubku
W okolicy Achill Head zrobiłam sobie odpoczynek, zjadłam małe co nieco, upewniłam się, że kompas działa, a mapa jest złożona tak, żeby było widać potrzebną mi część, bo widziałam już, że nie będzie wesoło. I ruszyłam na szczyt. Było potwornie stromo, a ja po pierwszej części wyprawy trochę się już rozleniwiłam, więc musiałam się trochę sprężyć, żeby dojść na szczyt. Schody zaczęły się jednak, kiedy zaczęła psuć się pogoda. Z pierwszego, "fałszywego", czyli niższego szczytu złapałam jeszcze ostatnie widoki. Kiedy doszłam na właściwy wierzchołek, zaczął padać śnieg. Co jak co, ale tego to się akurat nie spodziewałam! Na szczęście, byłam na to przygotowana :)


"Widok ostatniej szansy", na Keel strand i Minaun, w oddali Croagh Patrick. 

Idąc w dół, byłam już dość poirytowana, śnieg padał i padał, więc zaczęłam śpiewać kolędy, żeby się trochę pocieszyć, chociaż był już maj ;) Na szczęście byłam jedyną osobą w promieniu dwóch kilometrów i mogłam strugać wariata tyle, ile chciałam, na rozpropagowanej przez kabaret Ani Mru Mru zasadzie: "chyba nikt nie widzi, możesz". Z samego szczytu załapałam się jeszcze na ostatni strzęp widoku, a potem szłam już widząc tylko 50 metrów bagna przed sobą, ALE... Ale jeśli będzie ładnie, zobaczycie stamtąd jakieś pół Irlandii, od Connemary po Nephin Beg Range, nie wspominając już o takich oczywistościach, jak klify Minauna, czy Slievemore. W końcu zeszłam do parkingu przy jeziorze Acorrymore (zachwycającym, a jakże!), nie zrobiłam jednak zdjęcia, bo ciągle zacinał mokry śnieg, którego napadało już dobre 2 cm, i który w dodatku wcale nie topniał, co jest w Irlandii raczej niespotykane. 
Croaghaun, wersja złowieszcza :)

Podsumowując: 
Trasa jest przeznaczona na 7 godzin, i tyle, o dziwo, szłam, chociaż zazwyczaj trasy w Irlandii są, jak dla mnie, niedoszacowane i idę dłużej. Trasa jest trudna i wymagająca. 
Pierwsza część, Achill Head, była dość tłoczna, a druga, no cóż... szła za mną jedna dziewczyna, którą poznałam wcześniej, widać jednak było, że zrezygnuje, bo już u podstawy góry zaczęła odpadać. Potem byłam już sama.
Croaghaun w tych warunkach wydał mi się ponury i złowieszczy, ale też fascynujący. Na "fałszywym" szczycie widziałam jeszcze Ocean w dole, i była w tym szczypta adrenaliny. Bardzo podobały mi się też jeziorka. 
Pogoda: No cóż... Idąc w Irlandii w góry bądźcie zawsze przygotowani nawet na to, czego się zupełnie nie spodziewacie, bo bardzo często się to jednak przyda.
Spałam: na polu namiotowym w Keel, (które wydało mi się bardzo drogie, ale ogólnie rzecz biorąc, w porzadku, chociaż bez szału, i za tą cenę chciałoby się czegoś więcej), w moim namiocie Poligon 2 Alu, który dał radę i był cały czas suchutki. 
Jadłam w Bayside Bistro, dwa razy, bo mi się spodobało, jest bardzo ładne, obsługa super, menu ciekawe, jedzenie pyszne, jak tylko będę na Achill, od razu tam wrócę :)
Dojechałam: nieco utajnionym autobusem Bus Eireann, który tak nie do końca widnieje na rozkładzie, sama jazda już była taką atrakcją, że chyba zrobię z niej osobny wpis :) Autobus ten odjeżdża z Westport o 18.10. Do Westport łatwo dojechać pociągiem i autobusem. 
Po Achill to tylko rowerem, pieszo, lub taksówkami.
Jeśli mapa, to tylko EastWest Mapping, widać na niej wszystko, a tutaj na drugiej stronie macie jeszcze Clare Island w takiej skali, że widać na niej, pasące się owce i wędrujących turystów ;)

Keem

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz