czwartek, 2 sierpnia 2018

Za wszelką cenę - Rocamadour

Rocamadour!
Kilka razy w życiu zdarzyło mi się zapuścić w miejsca, które są totalnym triumfem ludzkiej wyobraźni i siły woli nad wszystkim innym. Wydają się nie z tej Ziemi i stanowią połączenie nieskrępowanej, dzikiej fantazji i inżynierskiego planowania. Takie jest właśnie Rocamadour - stoi obiema nogami na ziemi, a głowę ma w chmurach. I nie ma w tym żadnej sprzeczności.


Główna ulica, u góry sanktuaria
Na początku trzeba powiedzieć to jasno: Rocamadour to miejsce turystyczne. Nie znajdziecie tu klimatów z Beynac-et-Cazenac, Rocamadour to skansen i tyle. Ceny będą trochę wyższe, sklepiki nastawione na turystów. W dodatku ciężko tu dojechać. Czy wobec tego zrezygnować z wycieczki? No w życiu Warszawy, nie!

Rzut oka w górę
Po pierwsze dlatego, że Rocamadour jest zupełnie magiczne, jest triumfem ludzkiego ducha nad materią, i kiedy się po nim chodzi, myśli się o tym, kto w ogóle wpadł na taki pomysł, żeby zamiast położyć miasto na ziemi, jak to robią normalni ludzie, dla odmiany postawić je na skale. I chociaż wiadomo, że to się nawartstwiało wiekami, ma się wrażenie, że stał za tym jeden umysł, jeden wizjoner, bo ludzie w grupach nie są na tyle szaleni, żeby tak sobie powiedzieć: "O, ładny klif, powiesimy tu sobie miasto, co nie?", a potem ten plan z żelazną konsekrencją zrealizować. Było jednak trochę tak, trochę siak - ostadnictwo istniało tu już w Paleolicie, ale wszystko rozwinęło się za sprawą wizjonera - opata Gerauda z Escorailles, który postanowił rozsławić miejsce, w którym miała się objawić św. Maria. I tak, ze skromnej kaplicy i kilku jaskiń, w których żyło kilku mnichów, Rocamadour rozwinęło się w miasto. Opat doprowadził do budowy kościołów, a w 1166 roku znaleziono tam znakomicie zachowane ciało, które uznano za należące do św. Amadoura, od którego miasto wzięło swoją nazwę. Wokół zaczęły dziać się cuda i kult nowego, lokalnego świętego zaczął rozkwitać wraz z miastem. Rocamadour ma właściwie parter i dwa piętra, między którymi kursują windy, ale można też przemieszczać się schodami, i żeby je w pełni zobaczyć, najlepiej korzystać ze wszystkiego po trochu, zadzierać głowę do góry i patrzeć w dół. 

W Rocamadour są też zwyczajne, klasyczne francuskie uliczki :)
Po drugie: kościoły. Rocamadour to przecież cel pielgrzymek. Znajduje się na Drodze Św. Jakuba, pielgrzymi czczą figurę czarnej Madonny, wyrzeźbionej podobno przez samego św. Amadoura, a także samego świętego. Znajdują się tutaj także słynne schody pielgrzymów, którymi powinno się iść, według tradycji, na kolanach... 

Sanktuarium

Wnętrze kolejnego sanktuarium

Malowidło "Zwiastowanie" na kaplicy św. Michała

Pałac Biskupi

"Piętrowość" Rocamadour: zamek u góry, sanktuaria w środku, w dole miasteczko.
Po trzecie: zamek! Został wybudowany na szczycie, by bronić sanktuarium. Teraz góruje nad miasteczkiem, sprawiając monumentalne wrażenie. Za 2 Euro można przejść się po jego murach i zobaczyć miasto i sanktuaria z niesamowitego punktu widzenia.

Tymczasem na dole...
Czy to miejsce ma jakieś wady? Pewnie, mnóstwo! Po pierwsze, nie da się tam dojechać. Samochody w Rocamadour, z wyjątkiem tych należących do mieszkańców, są zabronione. Trzeba zatrzymać się w Hospitalet i stamtąd sobie dojść. Pociąg ląduje 4 km od miasteczka, a spacer wśród pól we francuskim upale nie musi wcale należeć do przyjemnych. Poza tym, są inni turyści, którzy czasem potrafią zmęczyć, na przykład powolni emeryci, bo kiedy jest ich 40 w jednej grupie i blokują całą ścieżkę, a Wam chcę się do łazienki, to naprawdę ma znaczenie... Znalazł się też typowy Janusz biznesu (chociaż nie wiem, dlaczego nazywa się ich Januszami, wszyscy Janusze, których znam, to inteligentni faceci z klasą), który namawiał innego turystę do rezygnacji z wejścia na tarasy widokowe zamku, bo to przecież kosztuje całe 2 Euro, a widok, jak twierdził, "absolutnie nie jest tego wart". Nie wiem, skąd się tacy ludzie biorą, i nie zdziwiłabym się może, gdyby byli to turyści z biedniejszego kraju, albo jacyś młodzi studenci, było jednak widać, że na biednego nie trafiło, tylko nie, bo nie.


W Rocamadour warto nie tylko rozglądać się na boki, ale i w górę :)
Ale co sprawiło, że wizyta w tym wpisanym na listę UNESCO miejscu sprawiła, że ten dzień był tak wyjątkowy? Otóż, była to... taksówka. Jakoś tego dnia byłam wyjątkowo wymęczona upałem (pewnie szok termiczny po przyjeździe z Irlandii, na szczęście na drugi dzień mi przeszło), więc spacer z powrotem na stację, i to jeszcze najlepiej szybko, bo czasu na zwiedzanie nie było zbyt wiele, był mi dość nie w smak. Nasz bilet kolejowy kosztował majątek, więc postanowiłam zapytać w informacji ile zapłaciłabym za taksówkę... I tu spotkała mnie przyjemna niespodzianka. Okazało się, że to tylko 40 Euro, więc do naszego biletu kolejowego musieliśmy dołożyć naprawdę niewiele, żeby załapać się na ten luksus! Poprosiłam więc w informacji o zaklepanie tej taksówki i pojechaliśmy. Za kółkiem siedziała najlepsza pani taksówkarka, jaką spotkałam w życiu, konwersowało nam się znakomicie, dostaliśmy mnóstwo bezcennych informacji, i jeszcze zrobiła nam fotostop przy zamku Belcastel. Gdybyśmy wzięli pociąg, zaoszczędzilibyśmy 12 Euro i zmarnowalibyśmy pół dnia. Na wakacjach czasem nie warto oszczędzać :)
Fotostop z widokiem na zamek Belcastel
Jak już wspominałam, przyjechaliśmy tam pociągiem. Zatrzymaliśmy się w Suillac, więc musieliśmy jechać z przesiadką w Brive la Gaillarde. To, samo w sobie, nie było złym pomysłem, bo w Brive możnaby coś zobaczyć, niemniej jednak nasz pociąg się spóźnił, więc nie mieliśmy już czasu. Mieliśmy czas za to na czekanie na stacji, bo kolejny też się spóźnił. Potem pozostał jeszcze godzinny marsz wśród pól... Podróż trwała jakieś 3 dni wołami, mimo że chodziło o niecałe 30 kilometrów, jednak na jeden dzień i tak nie opłacało się wynajmować samochodu, a reszta wycieczek była skomunikowana. Bilet kosztował majątek, zapłaciliśmy jakieś 27 Euro za dwie osoby w jedną stronę (dlatego, chyba, że trzeba było jechać do Brive i stamtąd jakby z powrotem, natrzaskało się kilometrów). I skoro już tu jestem, warto rozwiać jedną wątpliwość: ceny kolei francuskich są chaotyczne i nieprzewidywalne. Czytałam różne fora przed wyjazdem, i dowiedziałam się stamtąd, że generalnie lepiej bukować online z wyprzedzeniem, bo wtedy jest taniej, ale nie zawsze, przeczytałam też wypowiedź oficjalnego eksperta, który twierdził, że ceny biletów są wszędzie i zawsze takie same, bez względu na to, czy to w okienku, czy online, który to ekspert został zarzucony pytaniami ludzi, których doświadczenia temu przeczyły, i nie mając już nic więcej do powiedzenia, zamilkł na wieki. A potem pytałam w Souillac o coś w okienku, mając kupiony online bilet za 12 Euro dowiedziałam się, że taki sam bilet kosztuje w tymże okienku 6 Euro w dzień wyjazdu... Tak, że ten - francuska kolej jest trochę jak ruletka, raz się wygywa, a raz przegrywa, a trochę jak czeski film - nikt nic nie wie.

Sanktuaria górujące nad uliczką miasteczka
Podsumowując: ta wycieczka kosztowała majątek, jechało się tam bardzo długo, wszędzie byli turyści. Ale wiecie co? Niczego nie żałuję :) Zrobiłabym to jeszcze raz, żeby to zobaczyć!

Kotka chyba też denerwują turyści, bo wygląda, jak wcielenie zła :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz