niedziela, 3 grudnia 2017

Chodzenie po bagnach wciąga

Kto chodzi po górach w Irlandii, ten wie, że sztuką jest się w nich nie... utopić. I o ile góry Mourne zawsze wydawały mi się względnie suche, o tyle tym razem przekonałam się, że jednak takie nie są, a mój lewy but dwa razy robił za taksówkę dla... żab.



Wybrałyśmy się na wycieczkę, która zaczynała się nieopodal Hilltown. Góry, na które miałyśmy wejść, nazywały się Hen, Cock i Pigeon Rock - ot, ptasie nazwy, które łatwo zapamiętać, a w dodatku jeszcze się rymują :) 

Jeden z czubków Hen Mountain
Z parkingu zaczęłyśmy od Hen Mountain i tam jeszcze nic nie zapowiadało wodnego charakteru tej wyprawy. Szło się wygodnie i komfortowo, wejście na sam szczyt nie wymagało prawie żadnego wysiłku, bo ma on tylko 354 metry.

Widok  na północ
I jest to jedna z tych gór, która zapisze się na zawsze w mojej pamięci jako jeden z tych irlandzkich cudów, które przy bardzo małym wysiłku gwarantują dużo radości i satysfakcji. Jej szczyt składa się bowiem z trzech grup wielgachnych głazów, po których można sobie łazić. 


Więc jeśli macie ochotę poczuć się jak młode kozy, i poskakać sobie beztrosko w pięknych okolicznościach przyrody, Hen Mountain jest dla Was. No, może nie do końca beztrosko, bo przy jednym zejściu musiałyśmy naprawdę pokombinować. Ale kiedy jest jakieś wyzwanie, to przecież nawet lepiej, prawda?


Pozostaje jeszcze kwestia widoków - same skały były bardzo malownicze, a było widać jeszcze trochę gór...

Widok na południe
Ale przede wszystkim naszym oczom ukazał się kolejny cel, czyli Cock Mountain, i tu zaczęły się schody... (ha! gdyby to naprawdę były schody, to by to był raj...)

Cock
Zamiast tego było strome zbocze nasiąknięte wodą, jak gąbka, a ja po raz kolejny przekonałam się, że stuptuty działają najlepiej, kiedy nie leżą w szufladzie.

Cock, południowo-zachodni szczyt widziany z północno-wschodniego
Cock Mountain ma dwa szczyty, z każdego rozpościera się ciekawy widok.  


Nawet, jeśli jest to widok, o zgrozo, na niziny :)
A potem ruszyłyśmy dzielnie na Pigeon Rock, wypatrzywszy sobie uprzednio ścieżkę. Tak nam się przynajmniej wydawało. Bo pierwszą zasadą gór Irlandii jest to, że jeśli coś wygląda jak ścieżka, to w rzeczywistości prawie na pewno płynie tamtędy woda. 


Spelga Dam Reservoir
Szczyt Pigeon Rock był bardziej rozlazły, ale też zapewniał piękną panoramę, widać było zbiornik wodny Spelga, ale też mój ulubiony szczyt - Slieve Bearnagh.

Slieve Bearnagh
W drugą stronę widoki byłyby równie ciekawe, niestety, tam nie dopisała pogoda - tak to jest czasem w górach, że można nie zmoknąć, chociaż pół kilometra dalej już pada.
I na tym ta cała wycieczka mogłaby się skończyć, schodziłyśmy z Pigeon Rock na południowy zachód, żeby wzdłuż Rowan Tree River wrócić już na parking, ale napatoczyła się na nas znienacka Slievemoughanmore, a jej szczyt zdawał się nas wzywać, więc jakoś z rozpędu weszłyśmy jeszcze tam :)

Widok ze szczytu Slievemoughanmore
Widoki też były śliczne, niemniej była równie mokra, i to właśnie tu na moim bucie dwa razy siedziała żaba. Góra wydawała się potwornie stroma, ale chyba łatwiej na nią wejść, niż wymówić jej nazwę...

Podsumowując: 
Trasę znalazłam, jak zwykle, na walkni.com, a mapę znajdziecie tu.
Do Hilltown dojeżdża autobus Translink z Newry Buscentre.
No to w drogę! (No, może poczekajcie z tym trochę do wiosny).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz