sobota, 26 sierpnia 2017

Góry Mourne - Slieve Bearnagh

Slieve Bearnagh, w tle Slieve Binnian
Jakoś dobrze jeździ mi się w tym roku w góry Mourne, transport jest znakomity, taksówki tanie, trasy w sam raz, a góry? No właśnie, góry zobaczcie sami :)
Postanowiłam opisać kilka najładniejszych, moim zdaniem, tras, które w tym roku udało mi się przejść. Zacznę od Slieve Bearnagh, bo to ona wydała mi się tam najbardziej dzika, a jednocześnie najbardziej dostojna, bardziej królewska od Slieve Donarda, najwyższego szczytu Irlandii Północnej znajdującego się w tym samym paśmie. Obły i regularny Donard jest może i najwyższy, ale to Slieve Bearnagh nosi piękną kamienną koronę! 

Idąc Mourne Way można podziwiać niewielkie pasmo górskie na północy.
Na Slieve Bearnagh można wejść z dwóch stron, za każdym razem i tak najlepiej zaparkować na parkingu przy Trassey Bridge. W tym miejscu, kilka kilometrów od Newcastle, zaczyna się Brandy Pad, słynna historyczna ścieżka przemytników, która przecina całe góry Mourne. Żeby wejść na Bearnagh, trzeba się na niej właśnie znaleźć. Ścieżka zaczyna się od bramki, którą trzeba przekroczyć, wspinając się po kilku stopniach. Potem trzeba pokonać jeszcze  dwie wahadłowe furtki. Kiedy się przez nie przejdzie, widać już Hare's Gap, przełęcz, na którą wspina się droga przemytników. Mnie się po drodze zachciało wejść na jeszcze jeden szczyt, więc porzuciłam Brandy Pad na rzecz o wiele lepiej oznakowanej Mourne Way. Skręciłam w prawo, na zachód, i szłam nią jeszcze dobre dwadzieścia minut, aż cały masyw Slieve Meelmore, na którą miałam się wspiąć, znalazł się za mną. Tak znalazłam się nad rzeczką, przed sobą, z prawej strony, miałam krawędź niewielkiego lasku, z lewej strony rysowała się przełęcz między dwiema górami - Slieve Meelmore za mną i Slieve Meelbeg przede mną. Wzdłuż rzeczki, nie przekraczając jej, skierowałam się właśnie w to siodło, aż doszłam do ściany.

Strome zbocza Slieve Meelbeg widziane w drodze na Slieve Meelmore.
Potem nie było już żadnych wątpliwości, przed ścianą skręciłam w lewo i tak już doszłam na szczyt. I to w tym właśnie miejscu zaczęły się widoki. Może i zaczęłyby się wcześniej, ale pogoda, chociaż była w gruncie rzeczy łaskawa, wcale mnie przesadnie nie rozpieszczała. 

Slieve Meelmore, widok ze szczytu.
I wtedy mniej więcej moim oczom ukazał się mój główny cel. Zza ściany wychynął złowieszczy szczyt Slieve Bearnagh...

Slieve Bearnagh widziana ze szczytu Slieve Meelmore, w tle Slieve Binnian.
Od samego szczytu o wiele groźniejsze było jednak podejście.


Groźnie wyglądające podejście na Slieve Bearnagh.
Ciarki mnie po plecach przeszły, jak zobaczyłam, jak to wygląda, bo to właśnie wzdłuż tej ściany miałam iść...

Szczyt Slieve Meelmore.
Trzeba więc było porzucić przytulny szczyt Slieve Meelmore i znów idąc wzdłuż ściany, wyruszyć w nieznane. I tu się dopiero zaczęła zabawa. Widziałam, że będzie stromo i że trzeba będzie trochę kombinować, a tu, jakby na dokładkę, na przełęczy między Meelmore i Bearnagh zerwał się wiatr, który mógł znaczyć tylko jedno, to znaczy to, że zaraz za nim przyjdzie deszcz. Na wszelki wypadek założyłam więc kurtkę, i dobrze zrobiłam, bo to, co nastąpiło po chwili, powinno się właściwie nazywać aquatrekking :) Sznury deszczu były tak grube, że z powodzeniem można było się ich łapać pomagając sobie przy wchodzeniu... Mokry miałam cały dół, spodnie z Aldi, które wcześniej wydawały mi się całkiem nieprzemakalne, pluły wodą na wszystkie strony, tylko kurtka z Regatty jakoś to wytrzymała. Całe szczęście, że jestem mistrzem ubierania się warstwami i dźwigania zapasowej pary spodni w plecaku, i że szorty, które miałam pod tymi spodniami, jakoś były prawie suche, przynajmniej z jednej strony. Plusem tej ulewy było za to to, że prawie wcale się nie zmęczyłam, szło mi się zadziwiająco krótko, a kiedy tylko się skończyła, okazało się, że jestem już na szczycie. Tam przywitało mnie słońce.

Widok ze Slieve Bearnagh na południe.
I kiedy tylko rozłożyłam sobie moje przemoczone ciuchy na kamieniu do wyschnięcia, zaraz się schowało.

Kamienista "korona" góry.
Bo irlandzka pogoda okazała się tego dnia strojnisią, co to mizdrzy się przed lustrem sprawdzając, czy dziś pasuje jej bardziej w warkoczach deszczu czy w woalce z mgieł, po czym niezdecydowana wrzuca to wszystko jedno po drugim na dno szafy, żeby potem znów to wyciągnąć i jeszcze trzy razy przymierzyć :) 

Slieve Meelmore widziana ze szczytu Slieve Bearnagh.
Toteż na szczycie zostałam uraczona takimi właśnie klimatami...

Deszcz, który chwilowo poszedł gdzie indziej :)
I zamglone doliny.
Które też nie potrwały zbyt długo, na szczęście, i miałam nawet zaszczyt zobaczyć całkiem niezłe widoki.

Po lewej kamienista korona Slieve Bearnagh, po prawej z przodu Ben Crom, a za nim majestatyczny Slieve Binnian.
A dalej, na południowy wschód, morskie klimaty.
Kamienisty szczyt Bearnagh i wszędobylskie owce.
Tym razem trwało to, na szczęście, na tyle długo, żebym mogła sobie pobuszować w "koronie" góry, czyli pochodzić pomiędzy malowniczymi skałkami, które są na Slieve Bearnagh wyjątkowo ładne. 


W drodze na drugi wierzchołek.
A potem skierowałam się na drugi, trochę niższy wierzchołek tej góry. 

Slieve Binnian króluje. Niteczka ścieżki biegnąca spod szczytu to Brandy Pad.
Stamtąd majestatycznie prezentowały się najwyższe góry tego pasma - Slieve Commedagh, i oczywiście, jego wysokość Slieve Donard.

Ostatnie spojrzenie wstecz...
Można też było rzucić okiem w tył, na niewielki, aczkolwiek szpiczasty Ben Crom i górójący za nim Slieve Binnian. 

...i w przód, gdzie znowu czekał mnie deszcz.
Tymczasem wędrowałam już w dół, znów wzdłuż ściany, aż do Hare's Gap, gdzie weszłam z powrotem na Brandy Pad i powędrowałam w lewo, z powrotem na parking przy Trassey Bridge. Kiedy byłam już pół godziny od miejsca, w którym czekać miała na mnie taksówka, wydarzyła się godna uwagi rzecz - właśnie tam, na samym końcu, spotkałam tego dnia pierwszych ludzi.

SŁOWNICZEK WAŻNIEJSZYCH POJĘĆ I INFORMACJE PRAKTYCZNE:
ŚCIANA, czyli MOURNE WALL - trzydziestopięciokilometrowej długości kamienny potwór, który biegnie przez piętnaście szczytów. Zbudowana na początku 20 wieku, żeby ogrodzić zbiornik wodny, bardzo przydatna w nawigacji. To dzięki niej (i innym ścianom, bo ta nie jest wcale jedyna...) poruszanie się po górach Mourne jest w gruncie rzeczy bardzo proste, przez większość czasu idzie się przy ścianie, i tyle, chyba, że akurat trzeba od niej trochę odbić, żeby ominąć przepaść. Ten przypadek na Slieve Bearnagh odnotowujemy dwa razy, raz przy wchodzeniu, raz przy schodzeniu. NAPRAWDĘ TRZEBA UWAŻAĆ, BO JAK SIĘ SCHODZI, TO PRZEPAŚCI NIE WIDAĆ.
BRANDY PAD, historyczna ścieżka przemytników, to też bardzo przydatny twór i bardzo modny szlak. Walory widokowe ma całkiem niezłe, zwłaszcza, kiedy pomyśli się o tym, że stworzyli go ludzie taszczący po górach skrzynki pełne butelek i innych dóbr, w ogóle przy tym nie dbając o pejzaże :) Z Brandy Padem warto się zaznajomić, bo jest on niezwykle praktyczny, łączy ze sobą wiele dróg, i są duże szanse, że prędzej czy później się na nim znajdziecie. Łatwo z niego trafić na przełęcz między Slieve Donardem a Slieve Commedagh, skąd wiedzie bardzo wygodna ścieżka do Newcastle.
NEWCASTLE, skoro już o nim mowa, to najbliższe miasto. Jest w nim genialna informacja turystyczna (jak Wam się zdarzy, że zapomnicie map, to tam je wam litościwie wydrukują, a jeśli zapomnicie doładować telefonu, to równie litościwie zadzwonią Wam po taksówkę. Wszyscy są tam niezwykle mili i niesamowicie kompetentni i aż mi żal, że niczego ostatnio nie zapominam i nie mam potrzeby, by się tam pokazać). W Newcastle jest też do wyboru do koloru restauracji, oraz zatrzęsienie lodziarni, aż cud, że to wszystko w ogóle prosperuje :)
Jest tam też STACJA AUTOBUSÓW, i to jest dobra wiadomość - ci, którzy nie mają auta, też mogą tam pojechać! Wystarczy sprawdzić połączenia AUTOBUSÓW TRANSLINK, jedzie się tam z Dublina z przesiadką w Newry. 
A jakby tego było jeszcze mało, zaraz na przeciwko tej stacji jest taki obskurny pokoik z napisem SHIMNA TAXIS, gdzie zamówią Wam tanią i lśniącą taksówkę, która zabierze Was na Trassey Bridge, a potem, jeśli zadzwonicie, odbierze Was nawet z powrotem, punktualnie i bez obsuwy. Ja płaciłam nie więcej, niż 10 funtów w jedną stronę, albo 16 funtów w dwie.
PROJEKT TRASY zawdzięczam genialnej stronie walkni.com, skąd można pobrać wszystkie mapy, opisy tras, i w ogóle inspirować się w nieskończoność. Mapa tej konkretnej trasy do pobrania tu. 
Trasa ma 10 kilometrów, szłam około 5 godzin, ale złośliwi twierdzą, że jestem potwornie szybka.
Uff, to chyba już wszystko. Miłej wycieczki, niech owce będą z Wami. 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz