sobota, 10 lutego 2018

Zimowe Rouen


Pojechałam do Rouen tylko na jedną noc. Wybór miasta był w zasadzie przypadkowy - znalazłam się tam dzięki dziewczynom z... Tallina :) Dzięki nim nabrałam strasznej ochoty na Estonię, do Estonii nie było jednak lotów. Do Bremy też nie, za to były do Beauvais, i to za marne grosze. A z lotniska w Beauvais już tylko rzut jednym autobusem do Rouen :)

Gros-Horloge, czternastowieczny zegar, jedna z najsłynniejszych atrakcji miasta
Rouen ma magiczną starówkę. Mnóstwo szachulcowych domów o wszystkich możliwych kolorach, jak z bajki. Zwiedzanie zimą ma tę zaletę, że można zobaczyć miasto nocą, a i tak położyć się spać o dziewiątej wieczorem :) Przedświąteczne Rouen było bardzo malownicze, kolory i światła samego miasta były jeszcze podkreślone przez bożonarodzeniowe dekoracje, chociaż mam wrażenie, że jest tam tyle ładnych szyldów i neonów, że mieszkańcy nawet nie zauważają nadejścia świąt.

A tam, na rogu, była moja ulubiona naleśnikarnia :)
To właśnie miasto samo w sobie spodobało mi się najbardziej. Mimo naprawdę paskudnej pogody przemierzałam je wzdłuż i wszerz dobre kilka godzin, a jestem przecież potwornym zmarzlakiem :)



Miasto słynie z katedry, którą wielokrotnie malował impresjonista Claude Monet. Mimo że osławiona budowla nie zdobyła mojego serca, warto zobaczyć Rouen pod kątem architektury sakralnej. Od katedry o wiele bardziej podobało mi się opactwo Saint-Ouen, też gotyckie, ale jakieś takie jaśniejsze, i, zdawałoby się, bardziej na luzie.

Katedra w Rouen, fasada
Katedra, wnętrze
W kościele Saint-Ouen była wystawa sztuki współczesnej i w pewnym zaułku znalazłam mistyczne, niebieskie światło opierające się na detalach gotyckiej architektury. Było bardzo piękne, ładnie kontrastowało z ciepłym odcieniem kamienia, z krórego wybudowany został kosciół. Chciałam koniecznie odkryć, co to. Był to rzutnik z nie działającą projekcją :)

Po lewej katedra, po prawej mistyczny zepsuty rzutnik w Saint-Ouen.
Spodobał mi się jeszcze rower dziewczyny, która pilnowała ekspozycji, nonszalancko oparty o filar :)

Saint-Ouen
Saint-Ouen
Saint-Maclou
Z gotyckich cudów jest jeszcze kościół Saint-Maclou, niestety, zamknięty w zimie :(


Za to otacza go bardzo ciekawa architektura...


I nie mniej interesujące wystawy sklepowe :)


Dlaczego mi się tam podobało, mimo paskudnej pogody? Chyba przede wszystkim dlatego, że można było mówić po francusku. Po francusku zamawiać jedzenie w restauracji, po francusku pytać, czy można płacić kartą w sklepie, itp. Po prostu dzika przyjemność :)


Poza tym pozytywnie zaskoczyły mnie jeszcze dwie rzeczy: po pierwsze przedstawiający katedrę obraz wspomnianego już Moneta, który jest w posiadaniu tutejszego muzeum. Po latach kucia historii sztuki malarstwo bardzo rzadko, niestety, robi na mnie wrażenie. Tutaj, na szczęście, zrobiło. Bo ten obraz to na pierwszy rzut oka bałagan byle jak narzuconych na płótno kolorów (znałam go z reprodukcji, ale na niej nigdy nie widać prawdziwej struktury), ale wystarczy odejść trochę dalej, a szybko okazuje się, że to czysta inżynieria i genialna konstrukcja :) I można na własne oczy zobaczyć, że mimo nieco emocjonalnej otoczki, z jaką kojarzy się impresjonizm, opierał się on na odkryciach naukowych i na myśleniu. 


A ta druga rzecz? Otóż, z Beauvais do Rouen trzeba było jakoś dojechać. Padło na Ouibus. Był niedrogi i chociaż w porównaniu z Irlandczykami francuscy kierowcy wydają się dość chamscy, i nieprzyjemni w obejściu, to z okien autobusu widać to, co lubię najbardziej, czyli la France profonde - małe, piękne wsie, niewielkie kościółki, miasteczka. Odkryłam Milly-sur-Terrain i parę innych miejsc po drodze, i mam już materiał na następną wycieczkę, i nawet zdobyłam już odpowiednią mapę, i wiem, czym tam dojechać :) A przecież w podróżach najlepsze jest to, że podróżować można w nieskończoność, bo każda wyprawa inspiruje do stu następnych, prawda?

Jakiś zamek, gdzieś po drodze, tak po prostu :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz